10.13.2007

13.10.2007 survived Budapest! :)

Kiedy wycieczka zaczyna się od tego, że 1 z 3 osób spędza pół drogi w toalecie a pozostałe dwie tylko boli głowa, to może być zły znak... Ale nie koniecznie. Bo moze być też poczatkiem pieknej przygody :)

There are tree pregnant people: hungry Romanian, brainless Pole and smoked Spaniard. They want to cross the river... :)

Budapeszt dalej piękny. spróbowaliśmy tradycyjnej pizzy, wino okazało się włoskie a piwo też z importu... dobrze, że zamek pod którym spaliśmy był 100% węgierski :) Dyskoteki tylko dla 16,Javi prawie wpadl do Dunaju, Raluca wyrwała miejscowe dupy a ja zatańczyłam stash stash o świecie :) Było wszytsko tylko nie nudno. A najbardziej: zimno, drogo, męcząco, wzruszająco, apetycznie, dziko i przyjemnie. Okazało się też, że częste przytulanie ma swoje uzasadnienie...
I javi mi sie oświadczył (w najbardziej romantycznym miejscu świata:)) :)















Pod operą...













Plac bohaterów













Zabawa w bezdomnych pod zamkiem... :)













Niesamowicie było:)

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ech Budapeszt skłania do robienia różnych dziwnych rzeczy :] sama mogę coś na ten temat powiedzieć :]
Przepraszam że dawno tu nie zaglądałam, ale skoro już zostałam zbesztana i postawiona do pionu przez autorkę niniejszego bloga to obiecuje pojawiać sie tu regularnie :D Gosza ty pierońska melepeto :P tęskni mi się za tobą :D

marysia pisze...

helol,to ja:)
właśnie założyłam sobie neta i będę Cię na bieżąco sprawdzać ....cieszysz się,he he
buziaki z lublina:)

Anonimowy pisze...

maryyyysia:)
jajks:) miło Cie tu widzieć:)

Anonimowy pisze...

sto lat Królewno :D

marysia pisze...

hej Gosiunia:)ja tu czekam na Twoje zdjątka z urodzin,he he.